W październiku byliśmy świadkami hucznego otwarcia nowej galerii handlowej „modo” w samym centrum stolicy. Spektakularne tłumy ludzi dziś zastępują sklepowe manekiny oraz znudzeni życiem sprzedawcy. Czyżby inwestor się aż tak bardzo pomylił?
Wybudował moloch, w którym wynajęcie małego butiku sięga niebagatelnych sum. Modo miało należeć do najbardziej wyrafinowanych galerii w mieście. Według założeń właścicieli w „modo” mieli się zaopatrywać bogaci ludzie o wyrafinowanych gustach. Przyjrzyjmy się klientowi tej nieudanej inwestycji. Kim jest potencjalny konsument „modo”?
Właściwie nie wiadomo. Po minięciu rzędu ekskluzywnych butików takich jak paprocki&brzozowski, teresa rosati, pierre cardin, czy wólczanka znajdujących się na samym początku, witamy pospolite sweterki i sukienki rodem na wesele za niecałe 100 zł. Prezentowana garderoba nie nadaje się ani na przyjęcie weselne, ani na zakupy. Puste korytarze galerii potwierdzają opinie, że przedsiębiorca w niewłaściwy sposób określił swoją grupę docelową, a właściwie wcale tego nie zrobił.
Ogromne banery ze sloganami „modo ceny dla każdego” zdobią jedynie cześć pozamykanych sklepów. Szumne hasła reklamowe inwestora „trzy miliony w godzinę” stały się jedynie mrzonką. Teoretycznie taka ilość mieszkańców znajduje się w przeciągu jednej godziny w pobliżu naszej „słynnej” galerii handlowej. Pytanie ilu z tych źle wyselekcjonowanych klientów jest w stanie wstąpić do niej na zakupy? Cyfry cyframi, a rzeczywistość rzeczywistością. Galeria handlowa „modo” od miesięcy pozostaje pusta, nie tętniąca życiem, pozbawiona blasku zaopatrujących się w niej konsumentów.
Powstaje pytanie: „dlaczego modo nie spełniło oczekiwań?”. Czy podstawowym problemem jest źle wyselekcjonowany klient? A może zbudowano o jedno centrum handlowe za dużo? Czy to już koniec „modo”? To i setki podobnych pytań zadajemy sobie dziś. Już niebawem się przekonamy czy warszawska galeria handlowa podniesie się z tego upadku, czy wyjdzie z tego impasu obronną ręką, czy też poczuje ciężar spektakularnej klęski.